Zawsze uwarzałam, że proszenie Boga z wiarą o pomoc jest zupełnie wystarczające i nie trzeba nikogo więcej o nią prosić. Jednak jestem w na skraju wyczerpania psychicznego, poważnie obawiam się o swój stan, ale przede wszystkim o to abym nie odpadła. Przez ostatnie lata przeszłam przez wiele doświadczeń, zawsze Bóg był mi pomocą i wyciągał mie. Za każdym razem także było to ku dobremu- każde doświadczenie było wypalaniem, kolejnym etapem szkoły życia tu na ziemi, aby bardziej podobac się Bogu. Nigdy nie wątpiłam w dobroć i łaskę naszego Pana i Zbawiciela. Gdyby nie On, z pewnością by mnie tu dziś nie było. Wiele razy wyciągnął mnie z dołu zagłady, mam w pamięci wiele Jego interwencji i za każda z nich jestem Mu wdzięczna. Takze i tym razem nie wątpię, że jestem w Jego rękach, jednak to, że sama nabroiłam w życiu, powoduje lęk... Wiem, że Bóg mi wybaczył już wtedy, gdy Jezus Chrystus przelał Swoją krew za mnie i nie wzgardzi nigdy skruszonym sercem. Najgorsze jest chyba to, że ciągle próbuję (mimo tego, że wiem, iż sama- bez Boga nie jestem w stanie) swoimi rękami naprawiać swój błąd. A jest to niewykonalne. I ta beznadzieja doprowadza mnie do załamania. Doszło do tego, że sięgnęłam po poradę psychiatry, która stwierdziła załamanie nerwowe z oznakami depresji. Przepisała mi nawet leki, ale ich nie wykupiłam, bo wiem, że to niczego nie zmieni. Tak sądzę. Już nie wiem co mam robić. Pomóżcie mi proszę. Poradźcie coś. Być może nawet powiecie to samo co juz wiem, ale mimo to potrzebuję chyba tego. Może potrzebuje się tylko wygadać - nie wiem, ale jeśli już, to osobom, które tak jak i ja- wierzą i ufają Panu.
Zawsze musiałam walczyć. O wszystko. Takie mam wrażenie, że od dziecka. Nigdy nie było łatwo, ale odkąd znam Jezusa, to każde doświadczenie przeżywałam z Nim. Materialnie nigdy nie miałam wiele, jednak tym się nie przejmowałam. Ale w ubiegłym roku popełniłam ogromny błąd, za który teraz słono płacę. Zapragnęłam więcej, niż to na co mnie stać. Kiedy mogłam tego dosięnąć, spodobało mi się to i myśląc, że jakoś to będzie, wpadłam w długi.... Nie trwało to długo, ale wpadłam po uszy. Dzięki Bogu otrząsnęłam się z tego letargu, nie będę tu opisywać jak Pan zadziałał w moim życiu aby mnie z tego wyciągnąć, bo za wiele musiałabym tutaj umieścić. W marcowym numerze "Samarytanki" jest jedno ze świadectw na ten temat. Ruszyłam w koncu do boju, aby naprawić to wszystko, jednak nic się nie udaje w tym względzie. Biorę każdą pracę jaka mi się nasunie, jednak tylko trace czas i wrzucam do dziurawego worka. Ciągnęłam już trzy etaty, ale zamiast coś zyskać, to raczej straciłam- przede wszystkim czas, jaki mogłam poświęcić Bogu, a także mojemu tacie i dziecku, które taraz bardzo mnie potrzebuje. Mam straszne długi (dla mnie właśnie takie one są) i nie mam już nawet co sprzedać. Nie chcę niczego więcej dla siebie, tylko spłacić te długi i być na bieżąco z opłatami. Ciągłe myśli na ten temat doprowadzają mnie do obłędu. Boję się tego. Nie umiem sobie sama pomóc. Czekam na Pana Boga, wiem, że On się nie spóźnia, a tylko ja jestem niecierpliwa. Dlatego też trafiłam tutaj, bo ciągle szukam jakiegoś rozwiązania. Ciągle sama go szukam. Chociaż wiem, że to bzdura. Pomóżcie mi proszę. I przepraszam, że tak wiele napisałam, może nie powinnam na forum tak się rozpisywać, jednak nie wiedziałam gdzie się udać. Nie mam tu społeczności, przeprowadziłam się kilka lat temu i teraz jedynie z dwiema siostrami spotykamy się i mamy społeczność. Jak tylko możemy, to jedziemy do zboru w Trójmieście, ale to dość daleko i nie zawsze jest kasa aby się tam dostać. Silnie odczuwam brak społeczności. Wierzę, że i to się zmieni, a z pewnością we wszystkim co Bóg dopuszcza ma swój cel.
Błogosławię Was kochani i dziękuję, ze zechcieliście to przeczytać. Ufam, że otrzymam jakąś odpowiedź. Jeszcze raz prosze pomóżcie.